Szybkie zejście z Aconcagua! Powrót a raczej bardzo szybki powrót podyktowany był brakiem kontaktu z rodzinami. W czasie naszego ataku na szczycie zmarł Polak i wiedzieliśmy, że taka informacja trafi do mediów bo na szczycie byli rangersi.
W zwiazku z tym chcieliśmy jak najszybciej zejść w doliny żeby złapać zasieg gsm. Niestety tak szybko jak chcieliśmy po prostu się nie dało. Zejście przedłużyło się o 2 dni. Na szczęście tylko przez problemy logistyczne.
{jb_quoteright}-zero zasięgu gsm aż do wejścia do parku - to przy drodze do Puenta,
-o dalszym zejściu decydują rangersi - woreczki do roliczenia podbicie permitu i dopiero można schodzić!{/jb_quoteright}
Ale po krótce. Wysypiamy się w Colerze i po leniwym spakowaniu w trakcie śniadania rozważamy nasze opcje i priorytety. Decyzja krótka. Schodzimy jak najszybciej, żeby zadzwonić do domu i powiedzieć że z nami wszytsko ok. Zbieramy graty, pakujemy się i wlimy na dół.
Zejście mega przyjemne uczucie. Już bez zadyszki. Jakby nie spojrzeć szczęśliwi ze zdobycie szczytu walimy skrótami poterskimi do Mulaz. Wysokość leci na łeb na szyje przy takim zejściu. Pogoda piękna iwdoki dalej cieszą! Jest super. Z condores do Mulaz można walić praktycznie prosto w dół. Po osuwiskach schodzi się szybko. Szkoda tylko butów bo kamienie działają na vibra jak papier ścierny /zniszczenia widać wyraźnie/ ech góry. Najszybsza droga to odwrotna droga niż wejściowa. Patrząc na Mulaz schodzimy prawą stroną grani aż do strumienia lodowca prosto do obozu.
Szczęśliwi docieramy do bazy. Tutaj przegrupowanie i "normalne" wc, nasz pozostawiony ekwipunek i najważniejsze PIWO!!! Po tych wszystkich zachwytach pakowanie i zmiana ciuchów. Idziemy na dół. 18 km kamienną pustynią. Nie będzie łatwo. Nie mamy wyścia. Chcemy zejść.
Idziemy do rangersów. Jest po 15. Nie chcą nas wypuścic dzisiaj na dół! Że za późno, że nie mamy radia, że ciemno... Na szczęście udało się ich przekonać, że jesteśmy w pełni władz umysłowych i chcemy schodzić nocą! Zwarci i gotowi ruszamy w dół! Tempo jak w maratonie!!!
Szybkie zejście z Aconcagua miało być. Niestety nie daliśmy rady;( Przed północą dajemy za wygraną. Zgubiliśmy się. O JEDEN ZAKRĘT ZA DALEKO. Krótka decyzja. Nie dojdziemy na dół.
Więc śpimy i rano ruszamy dalej. I to był dobry pomysł. Noc była niesamowita. Skonani bo marszobiegu podziwiamy rozgwieżdżone niebo a ja próbuje coś sfocić. Masakra!!! Zero światła same gwiazdy - jak ktoś nie iwdział to nie wie o czym mówię.... ale polecam polecam polecam!!!!
Jak się okazało rano/po zimnej nocy/ jesteśmy rzut beretem od Confluencii i od szlaku dzieli nas niezły wąwóz:)! Dobrze że nie szulakiśmy drogi w nocy!
{jb_quoteright}po zejścu wiemy doskonale dlaczego góra nazywa się KAMIENNY WOJOWNIK a najbardziej o tym wiedzą palce u stóp!{/jb_quoteright} Widoki i pogoda nie zawodzą. Błękitne niebo i pięknę cieplutkie słoneczko poprawiają nastrój. Teraz to już tylko formalność. Zatrzymujemy się na chwilę w obozie. Pijemy świetną czyściutką wodę /bo tutaj jest świetna/ wspominamy i cieszymy się... ruszamy. Mostki, Laguna i upragniony zasięg. Uspokajająca rozmowa z rodziną i można odetchnąć z ulgą!
KOLEJNY RAZ SIĘ UDAŁO SIĘ! ACONCAGUA ZDOBYTA!!!