Jesteśmy w świetnym nastroju i pełni optymizmu. Niestety Dolomity tym razem nie przyjmują nas z otwartymi ramionami. Chmury i raczej mało stabilna pogoda nie zapowiadają modu. Nie mylilismy się. No ale cos się udało zobaczyć.
Deszczowe Dolomity Tre Cime di Lavaredo i tylko widok na góry przez od czasu do czasu przebijające się niebieskie niebo. Trudno. Robimy co się da. Tradycyjnie przyjeżdżamy do Misuriny. Kamping w dobrej lokalizacji do startu na Tre Cime. Nie ma luksusów ale jest wszystko co potrzeba. Widoki i klimat miejsca robi robotę.
Obserwując niebo i zmieniającą się pogodę nie zastanawiamy się ani chwili. Trzeba ruszyć na rozruch i wykorzystać pogodę. Wybór oczywisty. Idziemy do schroniska Tre Cime di Lavaredo. A na górze zobaczymy czy wystarczy nam czasu na jakieś boczne szlaki.
Nic na razie nie wskazywało, że będą to deszczowe Dolomity Tre Cime di Lavaredo więc korzystamy ile siły pozwolą. Wybieramy spacerowy szlak 101 z Misuriny do schroniska.
Na szlaku kilka obowiązkowych przystanków. Po ostrym podejściu asfaltem niestety i lasem, koło asfaltu, wychodzimy na pięknie położony stawik. Tutaj już pieknie komponuję się wieże na tle wody. Można zrobić rundkę wokół. Można sobie pokarmić kaczki/nie polecam/. I najwaznejsze, że można chwilę odpocząć na łaski terenie. Dla zmęczonych są ławki. Nic. Lecimy dalej. Pogoda nam sprzyja.
Z dziką przyjemnością mijamy kolejkę samochodów czekających na wjazd przed szlabanem. Teraz to już przyjemny spacer do góry szlakiem 101. Na szczęście daleko od asfaltu. W końcu docieramy do schroniska i cieszymy się widokami.
Miejsce jest dla mnie szczególne. Tutaj kilka ładnych lat temu zaczęła się moja przygoda z Dolomitami. I w tym rejonie, wspólnie z Łukaszem K., pierwszy raz zmierzyliśmy się z ferratami. Ach piękne czasy i piękne wspomnienia.
Niestety już na zejściu pogoda zaczęła się psuć. Ciemne chmury, które wisiały nad nami i nadciągnęły nie wiadomo skąd przyniosły deszcz. Małe opady. Niestety, musieliśmy schodzić. I była to zapowiedź nadciągającej burzy. Burza na kempingu szalała całą noc. Takich wyładowań i deszczu nie przeżyłem już bardzo dawno. Nie zdążyliśmy schować wszystkich rzeczy. W namiocie o północy utworzyła się rzeka. A my musieliśmy jakoś przeżyć do rana.
Nastepnego dnia pogoda się nie poprawiła. Musimy zmienić lokalizację. I jak się okazało później, nie był to ostatni raz. Teraz wybór padł na Canazei.
To już nie pierwsza nasza wizyta na kempingu Marmolada w Canazei. Lokalizacja kempingu jest wyśmienita. W centrum miasta. Tutaj na pocieszenie idziemy do pizzerii. Gdzie jemy świetną pizzę i raczymy się super domowym winem. Humor i nadzieja powoli wraca...
Na to miejsce też mamy plan. Plan to Marmolada albo Piz Boe. Ale oczywiście wszystko zależy od pogody. I niestety. Ta dalej nas nie rozpieszcza. Deszczowe Dolomity były już na Tre Cime di Lavaredo a teraz jeszcze w Canazei.
Po drodze mamy jeszcze troszeczkę słońca. Mijamy Cortine D'ampezzo. Nie sposób przejechac i pominąć taki widoczek. Zatrzymują się tutaj nawet miejscowi. Warto było się zatrzymać. Nie wiadomo kiedy będziemy mieli takie słoneczko i takie widoki.
No i to były ostatnie chwile z lazurowym niebem i słoneczkiem w Dolomitach. Potem to już tylko chmury i deszcz. To przesądziło. Siedzieć w namiocie marznąć i moknąć to nie ten wyjazd!
Jedziemy jeszcze pod Marmoladę i jedziemy na ciepłe południe! Dolomity poczekają.